Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/198

Ta strona została przepisana.

do pokoju chorej przyparte były zlekka, to też słyszała głos siostry, odmawiającej modlitwy. Majorowa bliską była płaczu z bólu i złości... Nagle usłyszała, że siostra mówi:... i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego...

Pastor Torm zjawił się tym razem u chorej na wyraźne wezwanie burmistrza. Spotkali się obaj tuż pod domem jubilata, a burmistrz powiedział, że żona jego czuje się bardzo słabą i uradowałaby ją niezawodnie wizyta proboszcza. Trwożne i połowiczne wzmianki szwagierki o stanie zdrowia Marji-Anny zaniepokoiły burmistrza bardzo. Nie był tem zaskoczony, wiedział, że żona zbliża się szybko do skonu, a nie pragnął też w gruncie niczego innego. Jednak po raz pierwszy dopiero osoba postronna utwierdziła go w tej nadziei, poza doktorem, którem u nie wierzył i do którego nie miał zaufania.
Wizytę gratulacyjną skrócił też z tego powodu do granic, na jakie zezwalały względy powinne. Wraz z deputacją magitratu, której był rzecznikiem, złożył dar honorowy, srebrny serwis do kawy, wypił szklankę wina z jubilatem i jego rodziną, potem zaś pożegnał się i wyszedł.
Nie czuł wielkiej sympatji dla bohatera dnia, ale mimo to uznawał jego zdolności i zasługi dla rozwoju miasta. Człowiek ten, wówczas siedmnastoletni chłopiec, zjawił się w małej rybackiej osadzie, położonej na uboczu i skazanej na zupełną zagładę lub nędzną co najwyżej wegetację, i stał się twórcą miasta, budowniczym jego w całem słowa znaczeniu. Powiadano, że w dniu kiedy przybył, miał ośm szylingów w kie-