Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/20

Ta strona została przepisana.

— Pan przybył zapewne z Jerrildu! — powiedział pan domu zdziwiony potrochu, że gość nie przedstawił się do tej pory.
Twarz przybyłego zasępiła się na chwilę lekkiem rozczarowaniem, czy też zmieszaniem. Opanował się jednak zaraz, na ustach jego zjawił się uśmiech i rozbłysnęły śnieżne zęby.
— Zadziwia mnie pan niemało, panie doktorze! — zawołał — Nie pojmuję doprawdy skąd pan to może wiedzieć. Chyba posiadasz pan magiczne zwierciadło o którem powiadają baśni...
— O nie! — rzekł lekarz — Sprawa jest nierównie prostsza. W okolicy tej sam jeno pastor Joergensen ma dzwonki u sanek, chłopi używają wyłącznie janczarek.
— Ach...tak?
Gość spojrzał z pewnem zakłopotaniem i umilkł na moment.
— Ano, to najlepiej będzie — powiedział — gdy odrazu wyspowiadam się przed panem! Przedtem jednak zechciej pan spełnić pewną prośbę moją, mimo że wyda się panu dziwną zapewne. Pragnę uzyskać od pana, doktorze, zwolnienie od przedstawienia się, jak to czynią wszyscy i figurowania wobec państwa w roli bezimiennego podróżnika. Widzę zdziwienie pańskie, sądzisz pan może, iż masz przed sobą człowieka niespełna zmysłów? Zaręczam słowem, że prośba moja ma zupełnie rozsądne uzasadnienie.
— Nie wątpię wcale! — odrzekł lekarz z uśmiechem zakłopotania. Sposoby towarzyskiego wysławiania się stały mu się obce i odwykłszy od nich, nie wiedział czy wyrazy one ma brać dosłownie, czy uważać jeno za frazes salonowy.