Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/21

Ta strona została przepisana.

— Proszę o usprawiedliwienie mego natręctwa, mego wciskania się w dom pański, arogancji bezwstydnej... jak to pan niezawodnie określa...
— Ależ nie... ależ nie... — bronił się coraz to niespokojniejszy lekarz.
— Krótko powiedziawszy. Jestem przyjacielem młodości pastora Petersena z Jerrild...
— Petersena? — zdziwił się Arnold — W Jerrild niema wcale pastora Petersena!
— Co pan powiada? — zawołał przybyły wyraźnie zmieszany — Ach... prawda... — roześmiał się nagle — tego nie mogłeś pan wiedzieć, panie doktorze. Nazywa on się jednak w rzeczywistości Petersen.
— Jakto? Więc pastor Joergensen nazywa się Petersen?
Gość roześmiał się głośno.
— Takie nadaliśmy mu nazwisko w szkole. Pewnego dnia użalał się, żartem zresztą, przed nami, że nazywa się ordynarnie, przeto przyszło nam na myśl przezwać go Petersenem i dotąd nim pozostał. Nie widziałem od lat całych przyjaciela, przeto pewnego dnia spadłem niespodzianie, chcąc zobaczyć, jak wygląda jego idylla plebańska. Niestety nie miałem szczęścia. Dowiedziałem, się, przybywszy na miejsce, że wszyscy wyjechali z domu i wrócą dopiero w ciągu nocy.
— Ach... tak... teraz rozumiem wszystko! — powiedział Arnold.
— Panie doktorze! — zawołał gość — Jestem z natury niezwykle towarzyski. Nie uśmiechało mi się tedy długie wyczekiwanie w pustem mieszkaniu. Wpadłem w rozpacz. I wówczas to przyszła mi dzika, szaleńcza poprostu myśl udania się do kogoś w okolicy,