Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/211

Ta strona została przepisana.

Ciągła samotność nie dobra jest dla pana, panie Jensen! — powiedział — Powinien się pan starać rozerwać potrochu. Czy widział pan dzisiejszy pochód rzemieślników?
— Widziałem. Z powodu uroczystości kasę zamknięto o dwunastej w południe. Znalazłem doskonale miejsce na schodach domu białoskórnika Hansena przy ulicy Kowalskiej... wie pan burmistrz, gdzie to jest... Otóż widowisko było w istocie niezrównane! Prawda?..
— Pochód był rzeczywiście piękny, bardzo piękny...
— Cóż to za człowiek, którego czcimy dzisiaj! Prawdziwy dobroczyńca miasta!
— Tak... tak — Pan burmistrz weźmie, oczywiście, udział w obchodzie wieczornym...?
— Nie... nie pójdę... Mam chorą żonę!
— Ach... przepraszam... co ja też gadam... Człowiek traci pamięć wszystkiego poza swem bólem... Jakże się czuje pani burmistrzowa?
— Ciągle tak samo... Ale mam nadzieję, że przy pomocy bożej niedługo będzie dobrze...!
— Dzięki Bogu! Cieszę się serdecznie!... Wiem co znaczy cierpienie... Wszakżem wdowiec, który stracił wszystko... wszystko...
— Któż panu prowadzi gospodarstwo, panie Jensen? — spytał, chcąc zmienić temat — Nie możesz się pan przecież obejść bez pomocy!
— Na razie jestem sam, całkiem sam i gdy przyjdę do domu, pustka mnie otacza zupełna. Ale trzeba koniecznie mieć kogoś w domu, przeto od maja zgodziłem sobie gospodynię, mamsel Broager... pewnie pan burmistrz słyszał o niej...?