Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/212

Ta strona została przepisana.

— Naturalnie... To ta sama zapewne, która była w Krogstrupie?
— Tak.
— A potem gotowała po domach...?
— Tak... właśnie. Czy pan burmistrz słyszał może o niej coś niekorzystnego?
— Nie... przeciwnie... podobno gotuje wyśmienicie! Dobrześ pan trafił, panie Jensen!
— Tak i mnie się wydaje. Słyszałem wprawdzie, że szwankuje trochę na zdrowiu i zawahałem się. Ale to pewnie plotki, bo wygląda rzeźwo i zdrowo...
— Tak — O ile pamiętam, jest to nawet kobieta bardzo rosła i silna...
— W samej rzeczy... Bardzo pokaźna z niej niewiasta.
Burmistrza zdziwił nieco ton, jakim buchalter wymówił te słowa. Przyjrzał mu się lepiej i dostrzegł odblask lubieżnego uśmieszku w napuchłych, mokrych od łez oczach zrozpaczonego wdowca.
Kiedyżto zmarła żona pańska? — spytał.
— W piątek miną dwa miesiące... dwa okropne miesiące... — odparł.
— Przekona się pan, panie Jensen, że wszystko się zmieni, gdy będziesz pan miał w domu mamzel Broager. Jak długo żyjemy, życie zmusza nas do uznania swych praw!
— Jakto, panie burmistrzu? — spytał nie zrozumiawszy.
— Jestem zdania, że pan nie powinien rozpaczać. Życie jest litościwe... Może czeka pana jeszcze coś dobrego i miłego!
Wdowiec spoglądał nań dalej, nie rozumiejąc o co idzie, a jednak już z pewną trwogą.