Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/213

Ta strona została przepisana.

Burmistrz zamilkł. Rozwiało sic nagłe poczucie ubóstwa i smutku. Zrozumiał, że człowiek ten opłakujący szczerze stratę żony, rozważa już w myśli zalety drugiej kobiety i delektuje się nadzieją posiadania jej. Nim rok minie wezmą niezawodnie ślub, a znękany buchalter przemieni się w najszczęśliwszego pod słońcem nowożeńca.
Buchalter skłonił się ponownie okrytym krepą, cylindrem, pochylił w pełnem czci pożegnaniu i odszedł.
Burmistrz posłał za nim spojrzenie, przepojone wzgardą, wstał i udał się do domu.

Ciemno już było, gdy burmistrz powrócił do domu, a Anna-Marja zasypała go wyrzutami z powodu, że poszedł bez pożegnania. Była podniecona i mówiła, że się czuje niedobrze. Mimo, że po bytności pastora spała blisko godzinę, nie uspokoiła się wcale, a przytem wzrosło poczucie bezsiły i znużenia.
Majorowa siedziała w fotelu przy łóżku, po drugiej stronie stał burmistrz i słuchał w milczeniu skarg żony. Pokój tonął w ciemku, a tylko na ziemi, przed kominkiem, gdzie nakładziono drzewa, drgał świetlisty krąg.
Po chwili zjawiła się mamzel Mogensen i poprosiła do stołu.
Gdy tylko majorowa znalazła się ze szwagrem sam na sam, zaczęła niezwłocznie z wielką gwałtownością mówić o smutnym stanie siostry. Wyraziła przekonanie, że przygnębienie i małą odporność Anny-Marji przypisać należy nietylko cierpieniom fizycznym, ale również m oralnym katuszom, a potem powiedziała w sposób niemal wyzywający, że siostra tęskni za córką, i to ma niezawodnie wielki wpływ na zły stan jej zdrowia.