Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/218

Ta strona została przepisana.

wstydu, że władze wyższe skasowały jego dwa wyroki ostatnie.
Zegary miejskie wybijały zaspanemi dźwiękami godzinę.
Stał zamyślony i zapatrzony w umbrę lampy, oparłszy rękę na poręczy fotelu. Przyszło mu na pamięć, że przed dwoma laty przy biurku tem siedziała Anna-Marja i pisała pod dyktandem wyrok, mający zakończyć wielki i słynny proces podpalaczy.
Działo się to niedługo po powrocie na prowincję, a Anna-Marja nosiła jeszcze żałobę po małymi Kaju.
Zdawało się wówczas, że spełnią się nadzieje, a którem i tu przybyli. Choroba i śmierć synka zbliżyły ich do siebie, a świeża zgoda i plany na przyszłość otoczyły ich nimbem świętości.
Nigdy się nie czuł szczęśliwszym niż w tych pierwszych latach pobytu w mieścinie obumarłej, gdzie poza własnym domem był jakby w obczyźnie i zaledwo rozumiał język, którym mówili mieszkańcy. Anna-Marja przekrystalizowała się w tym czasie. Żałoba uczyniła ją poważniejszą, a smutek nauczył cenić powagę życia. Przytem było jej ślicznie w czarnych szatach i przepoiło ją to nowym urokiem.
Nie rozłączali się wcale, bywali codziennie razem na cmentarzu, nie wdawali się z ludźmi i żyli wyłącznie dla siebie. Anna-Marja była zawsze dobrą gospodynią, w tym zaś okresie oddała się niepodzielnie mężowi i domowi.
Położywszy wieczór Ingrid do łóżka, przychodziła z robótką do gabinetu męża, nie mogąc znieść samotności w dużem mieszkaniu. Nie przeszkadzała mu wcale, przeciwnie, robota szła mu nierównie raźniej gdy wiedział, że siedzi na sofie, gdy słyszał szelest,