celem uzyskania zmiłowania. Dowiedziałem się od służby, że w odległości mili mieszka uczynny i gościnny lekarz z rodziną i oto siedzę w pańskiej komnacie, wstydząc się własnej śmiałości.
— Niema powodu wstydzić się! — odrzekł Arnold — Proszę nie usprawiedliwiać się wcale, łaskawy panie!
Gość skłonił się z wyrazem serdecznej wdzięczności.
— Żywię przeto miłą nadzieję, że raczysz, drogi — doktorze, znosić mą natrętną obecność przez kilka godzin. Woźnica otrzymał zlecenie stawienia się tu wraz ze wschodem księżyca, by mnie odwieźć z powrotem.
— Bardzo się cieszę, że pan przybył. Rad jestem, iż w domu mym znajdziesz pan rekompensatę za utracone towarzystwo przyjaciół.
— W zupełności się czuję pocieszonym! — zawołał z ożywieniem gość — Ale wszystko to nie wyjaśnia jeszcze przyczyny, dla której zachowuję wobec pana tak uporczywie swe incognito. Otóż nazwijmy to kaprysem, czy manjactwem, w każdym razie przyznasz pan, że owa maska potrochu ułatwia mi stosunek z panem i czyni mi znośniejszym ów dziwny napad, jakiego się dopuściłem.
Arnoldowi wydał się, mimo wyjaśnień, ów pomysł co najmniej dziwacznym, ale nie wiedział co ma odrzec.
Przybyły wziął milczenie jego za zgodę i ciągnął dalej, rozparłszy się już teraz wygodniej w fotelu.
— Drogi doktorze! Czyż uczyniłbym panu większą przyjemność, przedstawiając się n. p. jako przemysłowiec Mogelstrup z Aarhuzy, lub inżynier Fallitenberg z Kopenhagi? Jestem przekonany, że rozmowa toczy się tem raźniej i swobodniej, im bardziej wyłączony
Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/22
Ta strona została przepisana.