Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/222

Ta strona została przepisana.

— Mamsel! Proszę o wodę kolońską i łyżkę... — zakomenderowała majorowa.
Zwilżyła skronie chorej, wpuściła kropelkę płynu pomiędzy wargi i rozpięła koszulę pod szyją. Cichy, ochrypły jęk wyrwał się z jej ściśniętego gardła i nastąpiły wymioty.
Za chwilę skończył się atak.
Napoły martwa, oblana potem, legła Anna-Marja z zamkniętemi oczyma. Ciałem jej wstrząsały drgawki, oddychała z wielką trudnością. Posłyszawszy głos męża, uczyniła wysiłek, by doń wyciągnąć rękę, ale nie mogła tego dokazać. Ramię opadło martwe na kołdrę i zaraz ogarnął ją głęboki sen.
Burmistrz był tak wzburzony, że musiał się chwycić łóżka. Miał przeczucie, że idzie śmierć.
— Jakże się to stało? — spytał.
Majorowa powiedziała, że przez całe poobiedzie Anna-Marja uskarżała się na gwałtowny ból głowy i ucisk w piersiach. Nagle przyszły dreszcze i wymioty, a potem nastąpił atak.
Burmistrz wyjął zegarek i zwrócił się do mamzel Mogensen.
— Czy wiedział Krystjan, że doktor jest u Ovensensów? — spytał.
— Tak. Jaśnie pani sama to powiedziała, czując, że jej się robi słabo.
Burmistrz nie pytał już o nic więcej i przez jakichś dziesięć minut nikt nie wyrzekł słowa. Od cichej zazwyczaj ulicy dolatywał odgłos licznych kroków. Tłumy sunęły na drugi koniec miasta, chcąc zobaczyć iluminację.
Anna-Marja zaczęła znowu jęczeć. Otwarła szeroko oczy. Nadchodził ponowny atak.