Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/226

Ta strona została przepisana.

życie Anny-Marji, mszcząc się za urojoną zupełnie niewierność. Zabił ją z rozmysłem... tak uczynił to z całą świadomością. Z wyrafinowanem okrucieństwem szaleńca z dnia na dzień sycił swoją zemstę, dręcząc tę kobietę obojętnością i pogardą. Wiedział, że ją to zabije i dopuścił się skrytobójstwa świadomy, że Anna-Marja bez miłości żyć nie może.
Wstała i zaświeciła lampę. Postanowiła wyjechać tej jeszcze nocy. Nie chciała zostać pod jednym dachem z tym człowiekiem i gdy jeno siostra zamknie oczy, pragnęła uciec, by się nie dać porwać krwawej zemście. Pierwszym pociągiem umyśliła udać się do miasta, gdzie Ingrid była na pensji i zawieźć biednemu dziecku ostatnie słowo matki.
Burmistrz siedział w fotelu przy łóżku żony. Nie mówił nic, ale też Anna-Marja nie mogłaby już usłyszyć żadnego słowa. Pozostało jej jeszcze trochę wzroku, toteż wpatrywała się weń bez ustanku. Ale oczy były już bez wyrazu, nie mogły mówić, błagać czy przebaczać. Palce śmierci przyciskały raz w raz powieki.
Ręce jej, te wiecznie niespokojne ręce spoczywały teraz martwo na kołdrze. Lewa, bliższa leżała obrócona dłonią w górę i zdawało się, że wyraża błaganie o miłosierdzie.
Ale burmistrz nie zwrócił uwagi na ten ostatni przeblask życia, natomiast dostrzegł róże doktora Bjerringa, tkwiące dotąd we flakonie u wezgłowia łóżka. Zobaczył też srebrną miseczkę z owocami w cukrze i przypomniał sobie, że Anna-Marja wystarała się o to, dowiedziawszy się pewnego dnia iż doktor lubuje się w słodyczach. Odtąd nigdy ich nie zbrakło w domu.