Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/24

Ta strona została przepisana.

słała mężowi mówiło, wyraźnie: Pocóżeś go przyjmował? Odprawże go w jakiś sposób!
Arnold zastosowałby się był z wielką ochotą do tego zlecenia, ale niepodobna przecież wyrzucać za drzwi przyjaciela młodości pastora Joergensena, zwłaszcza, że zachowanie się gościa było bez zarzutu... Przytem... jak powiedział przybyły... była to właśnie ostatnia noc zapustna.
Nie było innej rady, jak zgodzić się na zainscenizowany żart. Arnold starał się wedle słabych sił swoich wznieść na wyżyny humoru i powiedział z uśmiechem:
— Pozwól przedstawić sobie dostojnego gościa naszego... Jego Książęca Mość Karnawał! Ema wodziła spojrzeniem po obu mężczyznach, nie tając wcale, że jest obrażona. Słyszała wszystko niemal, co nieznajomy mówił do męża, a ponadto dowiedziała się od dziewczyny służebnej, że przywiózł ze sobą dwa wielkie kufry podręczne i poprosił bez wszelkich ogródek, by je wstawiono do gościnnego pokoju. Bezczelności podobnej nie zaznała dotąd w życiu.
Gość stanął przed nią i powtórzył w wymownych słowach, czyniąc wykwintne gesty, wyjaśnienia, oraz prosił o przebaczenie swego niezwykłego zachowania. Patrzyła nań podejrzliwie i milczała, ale on zdawał się nie dostrzegać wcale niekorzystnego wrażenia.
Ema, po kilku minutach (rzuciwszy ponownie wymowne spojrzenie mężowi) wycofała się do sąsiedniego pokoju, ale gość, wziąwszy to jakby za nieme przyzwolenie, poszedł za nią, wysławiając po rycersku powab urządzenia domu i zaciszność komnat.
Zmieszany Arnold towarzyszył im. I jemu też żart wydał się niesmacznym i uznał, że trwa zbyt długo.