Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/240

Ta strona została przepisana.

Komora Grety mieściła się za kuchnią, a okno wychodziło na ogród warzywny, to też oknem tem wymykała się dziewczyna często do narzeczonego. Trapiło ją, coprawda, z tego powodu sumienie i przysięgała sobie za każdym razem, że czyni to po raz ostatni. Przywiązaną była do pastorstwa i bała się narazić na ich naganę. W dodatku pastorowa zaczynała się widocznie czegoś domyślać, bo gdy raz zapomniała posolić kaszy, powiedziała: — Greto, zdaje mi się, że zamyślasz wyjść za mąż! — Przeraziła się tak, że się jej czarno zrobiło przed oczyma.
Dzisiejszego wieczoru posłyszała około dziesiątej pogwizdywanie Nielsa u parkanu. Był to sygnał, którego wyglądała zawsze z upragnieniem. Właśnie skończyła wieczorne zajęcie i powiedziała pastorstwu: dobranoc, przeto trudno się było oprzyć pokusie. Na znak, że usłyszała sygnał, zgasiła szybko lampkę, wyszła oknem, przyparła je zlekka, a potem oboje różnemi drogami dotarli na zwykłe miejsce schadzek.
Póki była blisko Nielsa, nie zważała na nic, ale zostawszy sama, uczuła wyrzut sumienia i coś jakby strach. Właśnie w tej chwili umilkły kroki Nielsa na gościńcu, a pod Gretą ugięły się kolana. Szła zwolna po ugorzysku, dotykającem parku, potem wzdłuż starego parkanu, a gdy dostrzegła białe mury plebanji, przystanęła nadsłuchując.
Ale cisza panowała zupełna i nie świeciło się nigdzie. Nabrawszy odwagi, przelazła przez parkan i znalazła się w sadzie pełnym jabłoni obciążonych dorodnym owocem. Chwilę stała pod jednem z drzew, potem zaś sięgła i zerwała kilka jabłek z myślą, że da je Nielsowi. Dla siebie wybrała parę nadgniłych, leżących pod drzewem. Czyniąc to, miała świadomość że źle robi,