Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/241

Ta strona została przepisana.

ale była tak głodna, że mimo wszystko zaraz wbiła zęby w owoc.
Pod osłoną drzew prześliznęła się do ogrodu warzywnego i podeszła do okna, które zostawiła zlekka jeno przyparte.
Nagle drgnęła i omal nie krzyknęła głośno. Okno było zamknięte i od wnętrza umocowane haczykiem.
Uczuła skurcz w gardle. Przez chwilę stała skamieniała, z łokciami przyciśniętemi do boków i wytrzeszczonemi oczyma. Fakt ten przeraził ją, mimo, że nieraz miała przeczucie, iż stać się to może.
W gruncie rzeczy nie była zdziwiona, nie mogła sobie tylko uzmysłowić skutków, bo w ostatnim czasie była zbyt szczęśliwa by wogóle myśleć.
Odzyskawszy po kilku minutach panowania nad sobą, poszła ostrożnie dalej, minęła zamkniętą bramę podwórzową i prześliznęła się koło stajen, bowiem przyszło jej na myśl, że może pastorstwo nie śpią jeszcze i czekają na nią. Na myśl tę uczuła dreszcz.
I tak też było. Doszedłszy do furtki ogrodowej od strony wozowni, skąd było widać całe podwórze, zobaczyła w jednem z okien plebanii światło.
Przed chwilą, gdy tu szła, wpadło jej znów do głowy, że może stary Jens Madsen, wróciwszy późno spostrzegł niedomknięte okno i zrobił jej figla. Ale teraz, na widok czerwonawego światła w pokoju, przekonała się, że w istocie pastorstwo czekają jej powrotu. Kładli się spać regularnie o dziesiątej, teraz zaś było pewnie dawno po północy.
Ogarnięta strachem i rozpaczą, pobiegła w pole i, jęcząc głośno, chodziła tam i z powrotem. Ach... Boże... cóż miała począć nieszczęsna? Do Nielsa iść nie mogła, bo sypiał wraz z innymi parobkami w cze-