ładnej. Do domu wracać nie chciała za nic. Cóżby powiedział ojciec?
Jakże mogła dopuścić się takiego wybryku? Nie wiedziała już jak się to stało. pastorstwo byli dla niej tak dobrzy. Niedawno dopiero pastorowa podarowała jej materję na sukienkę. Nie słyszała nigdy złego słowa... Pewnego dnia utłukła przypadkiem uszko od filiżanki pastora. Pastorowa rozgniewała się, coprawda, i zwymyślała ją, ale pastor nie rzekł nic, tylko spojrzał na nią poczciwemi, smutnemi oczyma. Trudno sobie wymarzyć lepszych ludzi! A jakże się im odpłaciła za wszystkie dobrodziejstwa
Nie zdając sobie sprawy co czyni, oddalała się coraz to bardziej od plebanji. W ręku trzymała dotąd napół zjedzone jabłko. Spostrzegłszy je na koniec, rzuciła na ziemię... Ach, w dodatku do wszystkiego stała się złodziejką!
Znużona usiadła na jakimś kopcu i zakryła twarz fartuchem. Uczuła, że jest obciążona taką winą, jak nikt na świecie.
Cóż miała począć? Czy wracać na plebanję? I na cóż? Wszakże zostanie niezwłocznie wygnana precz! Pastorowa powiedziała wyraźnie, gdy raz była mowa o dziewczynie, włóczącej się nocami, że takiej osoby nie ścierpiałaby w domu. Wygnanoby ją haniebnie, a zaraz nazajutrz wytykaliby ją ludzie palcami. A cóż dopiero dziewczęta... Ach, Joergina i Olina i wszystkie, które zazdrościły jej dobrej służby będą się śmiały. Widziała już w duchu jak szepcą, jak się nachylają ku sobie, a potem śmieją się na całe gardło.
Zresztą to rzecz poboczna. Dużo gorsza sprawa z rodzicami i rodzeństwem. Gdy o tem pomyślała, wydało jej się, że wszystko w środku jest jedną jedyną
Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/242
Ta strona została przepisana.