Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/243

Ta strona została przepisana.

raną. Strach ją brał przed ojcem, który tak dbał o cześć i tak był dumny ze swoich dzieci, którym się w życiu powiodło i które dobiły się uczciwego kawałka chleba... Ach... cóż zostanie z tej całej parady? W dodatku nazajutrz przypadała właśnie niedziela.
Ile razy pastor wracał z nabożeństwa w kościele filjalnym, gdzie bywali rodzice, zawsze przywoził od nich pozdrowienie dla Grety... Ach... jakież to będzie teraz pozdrowienie?
Wyobraziła sobie zaraz co się stanie. Oto po odśpiewaniu ostatniego hymnu, pastor stanie, jak zawsze w przedsionku, by uścisnąć dłoń wszystkim obecnym. Na samym ostatku zjawią się rodzice, ojciec z wielkim śpiewnikiem pod pachą, a za nim matka w zielonej, własnoręcznie uszytej sukni i szalu z frendzlami. A pastor spojrzy na nich ze smutkiem i powie: — Drodzy przyjaciele! Bardzo mi przykro, ale muszę was zawiadomić, że córka wasza okazała się niegodną zaufania, jakiemeście ją obdarzyli. Dlatego też nie może pozostać dłużej w moim domu. Widziała wyraźnie twarze rodziców. Ojciec podniósł w górę gęste brwi, usta mu drżą, ale nie mówi słowa. Matka spuściła głowę z bólu 1wstydu...
Zerwała się i płacząc rzewnie poszła dalej. Biegła na oślep poprzez poła, pożądając śmierci. Nigdy nie zazna już chwili szczęścia! A co powie Niels? I na nim się to odbije, więc ją odepchnie pewnie i będzie miał nawet prawo to uczynić! Wszakże ma tyle strasznych grzechów na sumieniu! Stanęła znowu ogarnięta wielkim strachem. Przyszło jej na myśl, że przecież wabiła do siebie Nielsa potajemnie, prosząc oń Boga. Czyż zaś nie zapisuje djabłu duszy ten, kto się zwraca do Stwórcy z prośbą