Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/245

Ta strona została przepisana.

Siedząc tak ciche, postanowiła umrzyć. Cóż mogła zresztą uczynić innego? Wszakże nie mogła żyć odepchnięta przez ludzi i Boga. Dla rodziców i rodzeństwa będzie również najlepiej, gdy zejdzie ze świata. Wówczas ludzie nie będą się cieszyć złośliwie z ich hańby, ale wyrażą im współczucie i będą ich pocieszać. Niels... rychło zapomni... zapomni napewno. Jest lekkomyślny, a nie zbraknie dziewcząt, któreby go chciały... Zresztą cóż ich czekało teraz we dwoje? Nic prócz nieszczęścia grzeszna miłość przynieść nie może...
Ach... gdybyż jeno nie bała się tak owej czarnej wody...! Zresztą mniejsza... wszakże to potrwa jeno chwilę. Słyszała, że trzeba dorachować najwyżej do trzydziestu pięciu... potem krew uderzy do głowy i już... po wszystkiem! Niema wcale piekła... tak mówił pastor... potępionych czeka jeno nicość... Właśnie tej nicości zapragnęła teraz całem sercem.
Nie odwracała oczu od dachu, ale coraz gorzej go widziała. Wzrok jej był już na poły zaćmiony, czuła się już poza światem... zaczęła się dla niej wieczność. Nawet czysto fizycznie czuła, że istnieć przestała.
Kiedy jednak zebrała myśli dla pożegnania się z domem i rodzicami, powoli odzyskała przytomność. Różne, na poły zapomniane wydarzenia ze szczęsnego okresu dziecięctwa ożyły nagle w dziwny sposób i zawróciły ją na ścieżkę życia. Przypomniała sobie pierwszą lekcję w szkole, na którą się tak cieszyła. Niestety spotkało ją wielkie rozczarowanie, bo chłopcy zaczęli urągać jej włosom, nazywali „lisem“ i pytali, czy się nie obawia, że włosy się zapalą same od siebie. Wspomniała, że wróciła z płaczem do domu, ale matka dała jej kawał przewybornego placka i to ją pocieszyło