Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/246

Ta strona została przepisana.

w zupełności. Przyszła jej na pamięć febra tak silna, że wszyscy byli pewni, iż umrze. Ale ojciec siedział po całych dniach przy jej łóżku, modlił się gorąco i wróciła do zdrowia.
Jedno wspomnienie po drugiem snuło się jej w duszy i zdawało się, że to anioły stoją na straży, by dzikie myśli nie poniosły jej tam, skąd niema powrotu. Nagle przyłożyła ręce do twarzy i wybuchła płaczem... Ach... jakże bała się teraz śmierci!
W tej chwili drgnęła. Wydało jej się, że słyszy poza sobą stąpanie. Podniosła głowę, ale nie miała odwagi spojrzyć wstecz. Tętniły te same tajemnicze, upiorne kroki, które już raz tej nocy słyszała...
— Kowal! — wrzasło w niej coś okropnie.
Zerwała się i uciekła.

Świetlne prostokąty, rzucone na podłogę nędznej chaty wyrobnika przez księżyc, powędrowały tym czasem na ścianę i, posuwając się coraz to dalej, zjednoczyły się z samemi oknami. Ostatni połysk dogasał właśnie na desce okiennej. Starzy spali, postękując i chrapiąc.
Około godziny trzeciej zbudziła się Marjanna pod wrażeniem, że ktoś jęczy. Przewróciła się na plecy i nadsłuchiwała przez chwile. Zauważywszy, iż duża mucha tłucze się po szybie, przyszła do przekonania, że to jej pobrzęk wydał jej się płaczem we śnie. Obróciła się tedy na bok i zasnęła na nowo.
Tymczasem nie było to wcale złudzeniem. Drobna, skulona, drżąca od zimna postać przysiadła na kamiennych schodach domu. Greta schroniła się tu przed zwidami przeraźnej śmierci. Przytknęła do