Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/257

Ta strona została przepisana.




SŁOWO WSTĘPNE.

Rozmyślałem nad tem poważnie w czasach ostatnich, czy nie powinienbym złożyć czytelnikom szczerego i otwartego wyznania, kim jestem w gruncie rzeczy. Obyczaj dzisiejszy wymaga tego, choćby z powodu, że literatura współczesna przeistacza się coraz bardziej w rodzaj spowiedzi publicznej, w coś jakby dobrowolny pręgierz autora, który nie tai niczego czytelnikowi. Toteż dobrze czyni ten, kto liczy się z opinją publiki, zabiega o jej względy i, porzucając staromodną dostojność, pozwala wtykać bez ceremonji nos w najtajniejsze zaułki swego serca. — Moda to, zaprawdę, rzecz wielka, przeto nie nośmy wysokich kołnierzyków, szerokich krawatów i opiętych fraczków, gdy nadszedł czas odkrywania grdyki i wyciętych kamizelek, pozwalających swobodnie oddychać bohaterskiej piersi poety. Nietylko pierwsi bohaterowie mody, ale także ostatni uważani bywają za błaznów.

Doszedłem przeto do przekonania, że ze względu na samego siebie nawet winienem czytelnikom wyjaśnić, czemu, mimo że niebawem skończę lat czterdzieści i zajmuję jakie takie stanowisko, do tej pory nie wstąpiłem w związki małżeńskie. Zaniedbując tego, mógłbym zostać posądzony o to, że żadna z kobiet nie chciała mnie, lub, co gorzej jeszcze, że kocham się nieszczęśliwie, czyli, że jestem osobistością tragiczną, ukrywającą rozpacz pod maską obojętności. Mógłbym coprawda w takim razie liczyć na sympatję czytelniczek, a więc