Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/258

Ta strona została przepisana.

nabywczyń książek moich i, dając do poznania, że me serce krwawi, wzorem kolegów, przedstawić morderczynię mej duszy w nimbie Rozamundy niebiańskiej. Mógłbym ją też zdemaskować jako szatańską Mesalinę i rzucić jej wszeteczeństwo i fałsz na łup ludowi, rycząc niby lew raniony. Porzucę jednak pokusę pozy, nie będę jagnięciem, ni lwem. Z odwagą wielką ukażę się tem, czem jestem, to znaczy zwykłym szaraczkiem życia, filistrem jeśli chcecie, którego serce ran nie odniosło, ani też nie płomieniło się wcale, zwykłym herbatopijcą, zadowolonym ze swego losu, który, skryty w jamie swojej, patrzy z ukontentowaniem na capie skoki swych rozamorowanych bliźnich. Takim jestem człowiekiem, a czasem tylko pozwalam sobie skraść kilka godzin snu i spisuję drobne opowiastki i bajdury, czyniąc to, oczywiście bez żadnej szkody dla obowiązków swych, a więc urzędowania w bibljotece, nauczania w szkole, oraz pracy nad zapowiedzianym oddawna przez wydawcę wielkim, greckim słownikiem.
Opowiem tu poprostu i zgodnie z prawdą jedno wydarzenie, które zadecydowało raz na zawsze o moim stosunku do płci nadobnej, a ponadto wytworzyło pogląd na świat, jaki mam do dzisiaj i ukształtowało mnie wogóle. Mniemam, iż opowieścią tą zaspokoję wymogi czasu, który od literatury domaga się w pierwszej linji światopoglądu, co się wyraża radosnem nad wyraz zjawiskiem, że gdy jeno coś takiego zaczną wykrzykiwać na ulicy (a często owe prorocze wieści głuszą własne słowa), ludziska rzucają się zaraz do okien i pytają o cenę.
Przyznaję, że zbyt długo puszczałem mimo uszu słuszne żądania ze strony publiki, domagającej się szczerości. Oczywiście nabywca książki jakiegoś autora ma prawo domagać się naddatku w postaci małego