Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/263

Ta strona została przepisana.

— Nie! — oświadczył chłop, a ślina zaczęła mu spływać na brodę — To właściciel dóbr, Lindemark... Jest on zresztą człowiek jak się patrzy... a tylko jego żona... tak powiadają...
— Więc ona nie jest jak się patrzy?
Twarz chłopa rozjaśnił szyderczy uśmiech.
— Nie... nic jej nie brak względem tego...
...Tylko lubi używać świata — tak powiadają... a Lindemark musi dawać baczenie... ho, ho!
— Czy ładna?
— Ha... czyżby ją inaczej brał? Wszyscy ją zresztą zowią piękną panią Lindemark... Co do mnie, to myślę, że warta by sam djabeł nawet rozpiął kabat dla niej.
Młody Kopenhagczyk patrzył w zadumie na oddalający się powóz. Zazdrościł w duchu temu oto małżonkowi, wracającemu po pożytecznie spędzonym dniu do zacisznego mieszkania, obficie zastawionego stołu, wygodnego łóżka i pięknej żony, która „lubi używać świata“, podczas gdy on musi spędzić noc w jakiejś gospodzie wiejskiej, leżąc na wilgotnej pościeli, z głową opartą o poduszki, wydające odor stęchlizny, co oczywiście nabawi go co najmniej silnego kataru. Ogarnęło go jeszcze większe zniechęcenie i zaczął drwić z siebie okrutnie, iż był tak głupim, że uwierzył na serjo, by szczęście mogło go czekać tu, w odległym zakątku kraju, gdzie pewnie niema nawet ludzi cywilizowanych.
Ptak leci o zmierzchu do gniazda swego, podobnie też zawróciły myśli młodzieńca do pewnego domu przy placu targowym w Krystjanshafen, gdzie w oknie wystawowem widniały dwie wielkie litografje, wyobrażające następcę tronu z żoną. Przez pół roku bywał tam codziennie, oczekiwany z tęsknotą, a witany pocałun-