Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/264

Ta strona została przepisana.

kami. Jeszcze tydzień temu objęły go w progu delikatne ramiona kobiece. Wspomniał, że rodzina odprawia teraz „szarówkę“ po obiedzie w salonie. Zobaczył ojca Kasi, drzemiącego z cygarem w ręku na bujającym fotelu, matkę wciśniętą w róg kanapy z robotą na drutach, oraz samą Kasię, przy oknie, z głową opartą na dłoni, oświetloną z zewnątrz latarnią uliczną, ubraną w ciemno-zieloną sukienkę, szamerowaną suto i przyzdobioną aksamitnym kołnierzem, wijącym się wokoło białej szyjki, niby zakochany wężyk. Zapłakane, napuchłe oczy Kasi mają wyraz znużenia, jakby nie mogła już myśleć, a jednocześnie jeszcze niezdolną była do spokoju. Po całych dniach i nocach dumała, nie mogąc pojąć co się stało, dlaczego wyjechał i nigdy już nie powróci.
Zwrócił na nią uwagę po raz pierwszy, kiedy pewnego dnia stała wraz z przyjaciółką przed wystawą galanteryjnego sklepu i dumała „czegoby też chciała“. Zręczna jej figurka, oraz dołeczki w świeżych, pulchnych policzkach takie na nim uczyniły wrażenie, że wzorem „łowców dziewcząt“ w staromodnych romansach popularnych zaczął się za nią włóczyć po ulicach, kłaniając się uniżenie i śląc jej strzeliste spojrzenia. Miłość jego wzrosła niebawem do takich rozmiarów, że w pościgu za damą swego serca dotarł aż do sklepu jej ojca, gdzie wystąpił w kosztownej wielce roli zagorzałego odbiorcy, a wreszcie szalony wyścig zakończył się najformalniejszemi zaręczynami, zapieczętowanemi błogosławieństwem rodzicielskiem.
Zacna i zamożna para była bardzo zadowolona, że pozyska za męża dla swego jedynego dziecka człowieka z akademickiem wykształceniem, a matka, jowialna, wesoła obywatelka, wywoływała nieraz cza-