Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/267

Ta strona została przepisana.
Cóż sięgasz na wyże, na turnie zaświata...?

Zaiste, pospołu ze skaldy i pany,
Do bagna zalecisz jedynie zziajany,
Gdzie żaby rechocą, tam zbiera się nocą

Nasz Parnas rodzimy, u kata!

Zdarzyło się przypadkiem, że jeden z jego przyjaciół wrócił z wakacyj w stanie pożałowania godnym. Oto zakochał się straszliwie w pewnej zaręczonej już damie, którą poznał w jakiemś uzdrowisku. Nasz bohater śledził z zazdrością i szacunkiem symptomy tragedji przyjaciela, brak apetytu, oraz winowstręt jego. Ze wstydem okropnym myślał o swem zdrowym śnie, nie nagannej żarłoczności i czuł się głęboko upokorzonym, że dotąd nie został dopuszczony do poznania wielkiej świętej tajemnicy prawdziwej miłości, ale oto stoi u progu przybytku jak nędzarz niegodny.
I oto, od tygodnia włóczył się, żądny wziąć wstępnym bojem owo szczęście i ból, pełniący duszę uczuciem wzbronionem mu dotąd. Kierował się w stronę, skąd płynął ów wiatr zachodni, nieukojny, wiejący co nocy u jego okna tak wabnie, tak tajemniczo, jakby był mistycznym posłańcem baśni.
Dotychczas przeżywał jednak tylko powszednie przygody podróżnika i nie zapowiadało sie nic ciekawego. Siedział skulony na twardej desce i wpatrywał się w zwały ruda.wych, blednących, coraz to bardziej, chmur w stronie zachodu. To też coraz to częściej wracały myśli jego do zacisznego mieszkanka księgarza, które opuścił tak porywczo i nieoględnie. Całował w duchu milutką swą narzeczoną, wspominając z wzruszeniem ulotny wierszyk p t.: „Wyznanie“ skompono-