Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/27

Ta strona została przepisana.

— Czy zna pani to co grałem? — spytał nieznajomy.
— Tak! — odparła obojętnym głosem — To menuet Szuberta! — Nie mogła się powstrzymać, by mu nie dać poznać, że zna się potrochu na muzyce, a jednocześnie gniewało ją, iż znów się doń odezwała.
— Czy pan wysoko ceni Szuberta? — spytał Arnold, który o muzyce nie miał wyobrażenia, ale posiadał słabostkę rezonowania o wszystkiem.
— Tak. Bardzo go lubię! — odrzekł gość — Jest serdeczny, szczery i pogodny. Na razie jednak ulubionym mym kompozytorem jest Pieczow, genjalny mistrz rosyjski. Znacie go państwo zapewne?
Ema nie rzekła nic, nie słyszała bowiem w życiu tego nazwiska, ale Arnold spytał:
— Którą z jego kompozycyj uznajesz pan za najświetniejszą?
Gość namyślał się przez chwilę z miną chytrą, potem wyciągnął ręce i zawołał:
— Taniec umarłych! Nie mogę nigdy bez strasznego dreszczu słuchać przedziwnych akordów wstępnych. Tak będzie zaiste brzmiała kiedyś pobudka, która zbudzi śpiochów, oczekujących w grobach dnia Sądu Ostatecznego. Jest to coś jak zawrotny lot prosto w siódme niebo!
Drzwi od jadalni otwarły się teraz szeroko i ukazała się w nich podstarzała, stojąca tu oddawna na czatach kucharka. Wtoczyła się pod pozorem zasięgnięcia zleceń odnośnie do kolacji, a szło jej o przyjrzenie się gościowi i zbadanie, co to za cuda dzieją się w pokoju.
Ema dała jej znak, by wyszła. Uczyniła z rogu sofy, gdzie ciągle siedziała, gest zniecierpliwienia.