Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/275

Ta strona została przepisana.

jakim ją obdarzyli nasi literaci. W czasach ostatnich włożono dużo pracy w zalesienie wydm przymorskich. O ile pana rzecz ta interesuje, to proszę, przejeżdżając koło mej posiadłości, o milę stąd na zachód, wstąpić, a z wielką przyjemnością pokażę panu ile sam zdołałem w krótkim czasie zaprowadzić kultury drzewnej.
Młodzieniec skłonił się w podzięce, a krew uderzyła mu z radości do twarzy. Miał już tedy punkt zaczepienia. Postanowił czekać cierpliwie dalszego rozwoju wypadków.
W tej chwili otwarto drzwi do sieni. Ponieważ w zajeździe wiało na przestrzał, przeto wichr zachwiał nietylko płomieniem lampy, ale i nią samą i rzucił o ścianę wszystkie lekkie przedmioty w izbie. Zjawił się ów podróżny w czapce z psiej skóry, który poprzód rozmawiał z gospodarzem i powiedział najczystszem narzeczem miejscowem: dobry wieczór. Miał w ręku bat. Bat ów, czapkę i płaszcz powiesił na haku przy drzwiach i przysiadł się do stołu.
— Dobry wieczór, Hansen! Słyszałem głos pański już przed chwilą w zajeździe.
— Ano kląłem jak sto tysięcy... psiakrew... bo uważasz, kiedym zjeżdżał z panzerupskiego wzgórza, zaczął mi naręczny kuleć... Ha... a cóż to za obca pokraka?... Haaaa?
— Zapoznam panów! — powiedział Lindemark — Kandydat filozofji pan Petersen z Kopenhagi... właściciel dóbr Hansen z Sandhofu.
— Kandydat?... Hm... to znaczy niby pastor?
— Pan Petersen jest magistrem, czyli kandydatem na wydziale filozoficznym. Jest człowiekiem nauki, który przybył poto, by zwiedzić te strony. Pan