Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/278

Ta strona została przepisana.

dziwna figura. Człowiek ów przysłonił oczy dłonią, nie mogąc znieść blasku lampy. Miał około czterdziestki, był wysoki, chudy, a blado-żółtawa twarz jego przypominała Azjatę. Był ubrany w dziwny jakiś kostjum myśliwski cudzoziemskiego kroju. Długie nogi tkwiły w owijakach, zaś żylastą szyję otaczał czerwony szalik w kwiaty, którego koniec zaopatrzony we frendzle zwisał na plecy.
Przez chwilę stał, przyglądając się towarzystwu. Zobaczywszy przybysza, przestraszył się, lęk zamigotał na jego twarzy, obrócił się i sięgnął po strzelbę, wiszącą na ścianie.
— Dobry wieczór, Hacke! — zawołał gruby Hansen — Chodź, siadaj przy nas!
Przybyły nie odrzekł nic. Obrócony plecami, oglądał strzelbę, a po chwili zarzucił ją na plecy.
— Czemużeś taki dumny jak Hiszpan? Chodź, siadaj! Funduję kolejkę!
Myśliwy obrócił głowę i rzekł:
— Jakto? Nie znam przecież tego pana?
— Zapoznam was... Pan porucznik Hacke...
— von Hacke! — poprawił ironicznie Lindemark, ukryty za gazetą.
— Tak jest... von Hacke... Asystent kulturowania wydm, siostrzeniec ministra. Wiedz pan o tem... a to...pan magister...hm... jakżeż u licha?...
Porucznik podniósł rękę do sumiastych, siwiejących już potrochu wąsów, trzasnął po wojskowemu obcasami i skłonił się.
— Bardzo mi przyjemnie... — powiedział.
— Gospodarzu! — krzyknął Hansen — Piwa na cały front!