Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/281

Ta strona została przepisana.

— Za dużo słów... za dużo! Wystarczy dwa, tak powiada Pismo. Spytaj pan pana Lindemarka.
Lindemark, posłyszawszy swe nazwisko, podniósł głowę i spytał:
— O czem panowie rozmawiacie?
Porucznik skłonił się z ironją i rzekł:
— Pozwoliłem sobie ostrzec przyjaciela pańskiego, że zostanie niezawodnie na tam tym świecie ukarany za marnowanie słów. O ile mnie pamięć nie zawodzi, czytałem coś o tem w pewnej, nader ciekawej książce...
Hansen przerwał mu.
— Na tam tym świecie? Dziwi mnie, mój Hacke, że się w czasach ostatnich ciągle interesujesz... tam tym światem... czy ci coś dolega? Powiedzno chłopcze!
Pan Hacke podniósł kufel gestem zaprzeczenia i powiedział:
— Panie Hansen! Czy mogę prosić, byś pan złożył łaskawie małżonce swej wyrazy najgłębszego szacunku z mej strony?
— Jakto? Mojej małżonce? — syknął Hansen, zerkając na Lindemarka — Ha... ha... ha... można się usr... ze śmiechu! Nie wiesz chyba, Hacke, że mówisz do człowieka domyślnego!
Nagle zawahał się. Znikł mu z twarzy uśmiech szyderczy, opadła mu dolna szczęka i niemal wytrzeźwiał odrazu. Rzucił się całym ciężarem na stół i wrzasnął groźnie:
— Jeśli mi się ośmielisz... Słuchaj pan, panie Hacke, jeśli się poważysz smalić cholewki do mojej żony, to ci...
— Dajże pan spokój! Cicho! — przerwał mu porucznik, wyciągając rękę — Oszczędzaj mych uszu, bo