Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/283

Ta strona została przepisana.

Zawróciwszy do stołu spytał młodzieńca, czy nie zechciałby pojechać razem do dworu i tam spędzić noc. Byłoby to nawet doskonale, gdyż zaraz rano możnaby rozpocząć zwiedzanie kultur. Zwrócił mu uwagę, że w szynkowni nocować poprostu nie sposób, a bryczka jest zupełnie pusta.
Wobec tego dictum kandydat nie wiedział co odpowiedzieć. Uradowałby się zaproszeniem daleko bardziej, gdyby miało miejsce przed pojawieniem się pana von Hacke. Osobistość ta zainteresowała go bardzo i radby był zostać, by go poznać lepiej. Był pewny, że zużyje kiedyś w romansie tego zdegenerowanego światowca. Ale nadzieja zacisznego pokoju i łóżka bez pluskiew przeważyła.
— Będzie pan miał ze mną kłopot! — powiedział nader uniżenie.
— Żadnego! Żadnego! Nie robimy sobie kłopotów w naszym zapadłym Vendsysselu! Za chwilę zejdzie księżyc, a wówczas ruszymy w drogę.
Porucznik podszedł do pieca i nałożył sobie fajeczkę myśliwską tytoniem, który starym obyczajem jutlandzkim był do bezpłatnej dyspozycji gości w każdej szynkowni. Stojąc przy piecu, nastawił uszu i nie stracił ani jednego słowa z tej rozmowy. Obrócony był tyłem do stołu, ale obrócił głowę i rzucił młodzieńcowi ponure spojrzenie.
Pan Hansen skorzystał z tej sytuacji, by zaimprowizować żarcik. Podczas kiedy reszta obecnych zajęła się czem innem, wylał do spluwaczki piwo z napoczętego kufla pana von Hacke, a dolał doń tyleż koniaku z flaszki. Potem siadł z miną zgoła niewinną i rozpoczął znowu usiłowania zmierzające do zapalenia fajki.