Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/285

Ta strona została przepisana.

i Ojczyźnie na najwyższych stanowiskach usługi, które zjednały sobie zaszczytne uznanie.
Hansen wziął w rękę kufel i rzekł:
— Dajże spokój, drogi Hacke! Bawmy się! Nie kłóćmy się! Czemuż to nie pijesz poruczniku? Musiało ci całkiem wyschnąć w gardle! Popij trochę piwa! Na zdrowie!
Porucznik ujął kufel.
— Służę każdej chwili... do wszystkiego! — powiedział. — Racz pan, szanowny, panie Hansen, wyrazić czcigodnej małżonce swej wyrazy najgłębszego poważania. Mówię to szczerze, z całego serca! Bądź pan łaskaw dodać, że leżę w prochu u jej cudnych, różanych stopek!
— Tak? Ano dobrze! W takim razie zechciej pan wypić zdrowie mej żony! Ale do dna! Do dna, poruczniku! Wiwat!
— Niech żyje! Rozumiemy się doskonale obaj, drogi Hansen. Niema co oburzać się! Trzymajmy nos przy ziemi... ot... tak... ślicznie, jak świnie... Wszakże jesteśmy ludzie, drogi Hansen... Ha... ha... ha...! Czemże jest kobieta? Czternaście łokci flaków i w dodatku nawet nie pachną wcale... nie... nie u licha!
Przyłożył kufel do ust i pociągnął tęgo. Ale w połowie spostrzegł się. Odor koniaku zdradził podstępny figiel.
Na widok wściekłego spojrzenia dorozumiał się Lindem ark co zaszło. Z doświadczenia znał szatańskie pomysły Honsena i popatrzył nań gniewnie.
W pierwszej chwili zdawało się, że porucznik grzmotnie Hansena kuflem w głowę, ale rozmyślił