Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/286

Ta strona została przepisana.

się i uczynił co innego. Oto przyłożył go ponownie do ust i wypił do dna.
— Człowieku! Oszalałeś! — krzyknął Lindemark i przyskoczył, by mu wyrwać szklankę. Ale było już za późno. Porucznik wysączywszy płyn grzmotnął kuflem w stół z taką siłą, że się rozpadł na cztery kawałki.
Oniemieli. Sam nawet Hansen zgłupiał i przestał szydzić.
— I cóż? — spytał porucznik, mierząc towarzystwo wzrokiem pełnym pogardy i złości — Czyż nie takim był zamiar? A może boicie się panowie widoku człowieka pijanego?
W tejże chwili wsunął gospodarz głowę i zawiadomił, że się rozjaśnia na dworze.
— Hej! Gospodarzu! Przez państwo autoryzowany trucicielu ducha! — wrzasknął Hacke.
Ale głowią znikła i drzwi się zamknęły.
Lindemark i gość jego wstali. Również i Hansenowi zaczęło się jakoś spieszyć do domu.
— Nie zapomnij pan tylko wyrazić czcigodnej małżonce swej mego szacunku! — wołał Hacke — Powiedz, że wypiłem za jej szlachetne zdrowie, albowiem ma męża włażącego czternaście tonn! Niechże jej to nie zaszkodzi! Salut!
Wziął, mówiąc to, strzelbę leżącą dotąd na sofie i, ująwszy ją jedną ręką, strzelił w piec.
— Salut! — powtórzył, i palnął z drugiej lufy.
Lotki rozprysnęły się po całej izbie, a dym zasłonił wszystko.
Wpadł gospodarz. Pies w kuchni zaczął wyć przeraźliwie, a wszyscy w całym domu zerwali się na równe nogi.