Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/289

Ta strona została przepisana.

Nie mówili zrazu do siebie, gdyż przejęła ich, każdego na swój sposób, scena w oberży.
— Przykro mi, że pan był świadkiem tej strasznej awantury! — powiedział po długiem milczeniu Lindemark. — Hansen ma nieszczęsną skłonność do urządzania skandalów.
— Przyjaciel pański, pan Hacke jest to człowiek dziwny i bardzo ekscentryczny! — zauważył ostrożnie Petersen.
Lindemark namyślał się chwilę zanim odpowiedział:
— Pan Hacke jest człek nieszczęśliwy i jak wielu podobnych mu wykolejeńców zwichnął swój stosunek do życia, czyli do samego siebie. Lituję się nad nim szczerze, ale jeśli go pan zwie mym przyjacielem, to muszę zaprzeczyć. Nie jest mi niczem poza zwykłemi stosunkami towarzyskięmi, jakie na takiem odludziu narzucają się same poprostu.
— Miał burzliwą przeszłość! — zauważył Petersen — Jak słyszałem, brał udział w wojnie rosyjsko-tureckiej w młodych latach?
— Tak sam powiada, więc to może i prawda. Trzeba jednak uwzględnić, że pan Hacke obdarzony jest fantazją wprost munchhausenowską. Nie zawsze odróżnia własne przeżycia od przygód ludzi innych, a przeważnie sam wierzy w to co mówi.
— Jakże się stało, że rozbitek ów tu wylądował i w dodatku zajmuje pełne odpowiedzialności stanowisko urzędnika kulturowania wydm?
— Trudno to określić! Przedewszystkiem stanowisko jego jest bardzo podrzędne. Niewiadomo do którego zalicza się departamentu administracji. Posadę ową stworzono dla biedaka umyślnie przed dwoma laty, gdyż były prezydent ministrów jest jego wujem.