Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/292

Ta strona została przepisana.

W kilka minut potem wjechał pojazd na obszerny dziedziniec. Otwarto drzwi stajni, któremi wichr grzmotnął zaraz o ścianę z hukiem armatnim, a po chwili zjawił się parobek z latarnią w ręku.
W sieni powitała ich gruba służąca, która wybałuszyła głupawe oczy na nieznajomego. Gdzieś w górze, poza zamkniętemi drzwiami szczekał grubym głosem pies. Za chwilę zjawiła się stateczna szafarka w czarnym czepku i białym fartuchu.
— Przywożę gościa! — powiedział jej pan domu. Pokój gościnny w południowem skrzydle, sądzę, w porządku. Proszę się postarać by napalono w piecu. Czy pani na dole?
— Jaśnie pani w salonie! — odparła.
Wprowadził gościa do pokoju, przylegającego wprost do sieni. Zaświecono lampę i Petersen, rozejrzawszy się wkoło, uczuł prawdziwą wdzięczność dla swego wybawcy. Było tu zacisznie bardzo. Szerokie, mahoniowe łoże z białemi firankami zapraszało do spoczynku, na ziemi leżał miękki dywan, a srebrny kandelabr z dwiema świecami stał na konsoli pod lustrem. Tuż obok widniała szafa bibljoteczna pełna oprawnych tomów. Petersen uścisnął dłoń gospodarza.
Po chwili, gdy się nieco rozgospodarował i wyjął z kuferka drobiazgi, wrócił Lindemark i zabrał go do salonu.
Zastał tam panią Lindemark. Siedziała w niskim fotelu, pod lampą osłonioną abażurem w wielkie kwiaty. Była to blondynka około dwudziestu kilku lat wieku. Pan domu przedstawił przybysza, a pani skinęła mu głową, nie podając ręki i nie odpowiadając na usprawiedliwienie, iż przybywa tak nie w porę i zgoła niespodzianie. Była widocznie niezadowolona, że jej