Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/293

Ta strona została przepisana.

przerwano czytanie i zmierzyła Petersena podejrzliwem spojrzeniem do stóp do głowy.
Młodzieniec zdziwił się, że nie była wyższa. Wyobraził ją sobie w rozmiarach imponujących. Nie była nawet rozłożysta jak przystało Walkirji, ale raczej szczupła, przytem blada i miała sine obwódki wokoło oczu.
Lindemark przysunął fotel. Wydawał się silnie zdenerwowanym.
— Proszę! Siadajże pan! — powiedział.
Petersen usiadł, a pani Lindemark ozwała się po chwili.
— Dziwny czas obrałeś pan na wycieczkę krajoznawczą. Turyści przybywają tu zazwyczaj latem.
— Tak — to prawda, łaskawa pani, — odparł — ale wycieczka moja nie jest zwykłą wyprawą turystyczną.
— A prawda! Pan jesteś człowiek nauki.
— Nie podjąłem podróży w tym specjalnie charakterze.
— Możeś pan jest literat? Dziennikarz?
Petersen zarumienił się.
— Dziennikarzem w każdym razie nie jestem! — zawołał żywo.
— A więc może powieściopisarz? Poeta? — zapytał stojący w drzwiach Lindemark, a w głosie jego, zaprawdę, nie brzmiało zadowolenie.
— Nie.... nie — odrzucił gość — Nie to miałem na myśli!
Szafarka zbliżyła się do fotelu pani z jakiemś dziwnem zakłopotaniem, czy trwogą i spytała szeptem co podać na kolację. Ale pani Lindemark nie była w humorze.