Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/295

Ta strona została przepisana.

i tonie... Natalja wraz z kochankiem wyrwali deski z mostu... Pamiętam teraz wszystko wybornie. Step bezkresny, cisza, noc... błyskawice na niebie,... turkot pojazdu... O, to jest zrobione po mistrzowsku! Czuje się dreszcz w plecach w chwili gdy pojazd wpada na most, a konie nie mając pod nogami oparcia, walą się w nurt.
— No cóż? — powiedziała, wzruszając ramionami Wszystko razem to jeno poezja, jeno romans. W rzeczywistości rzecz przed stawia się zgoła inaczej. Owa nieszczęśliwa Natalja poprzestałaby zapewne na... rozważaniu... możliwości uczynienia kroku stanowczego. Możeby co najwyżej kilka razy powzięła postanowienie... Ale nigdyby nie traktowała rzeczy serjo, nie odważyła się wziąć tego na siebie i ponieść konsekwencji. Ludziom czasów naszych brak wielkiego, bezwzględnego męstwa.
— Sądzę, że łaskawa pani nie docenia czasów naszych! — odparł żywo — Pewny jestem, że wkraczamy w wielką epokę odrodzenia i wolności, że przekroczymy wszelkie zapory i pozrywamy kajdany. Nadchodzi czas wielkich myśli, mocarnych uczuć, wierzę w to całą duszą!
Pani Lindemark spojrzała nań uważnie. Rysy jej przybrały wyraz miękki jakiś, uległy.
— Czy zdolnym byłbyś pan do tego?
— Do czego, łaskawa pani?
— Gdyby szczęście całego życia zależało od czynu śmiałego, który budzi oburzenie i wstręt hołoty... czy dokonałbyś go pan?
Petersen uśmiechnął się niewyraźnie.
— Morderstwo? — spytał.