Gdy się barwnie fala mieni
I gdy patrzym z cichej łodzi
W słońce, co zachodzi.
Pędź wichuro przez obszary,
Kędy kurhan drzemie stary,
Zbudź na wielki czyn ofiarny
Petersen spojrzał potajemnie na Lindemarka i zobaczył, że siedzi w fotelu zgaszony zupełnie, w rozpacznem, odrętwieniu z rękami złożonemi martwo na kolanach.
Po skończeniu wstała pani domu i patrząc wyzywająco zbliżyła się do drzwi.
— Już odchodzisz, Astrid? — spytał Lindemark błagalnie.
Nie odpowiedziała. Skinęła Peterscnowi głową na dobranoc i wyszła z pokoju.
Petersen spuścił oczy. Żal mu było Lindemarka, ale nie mógł się odważyć patrzyć nań, gdy zaczął znowu, pochylony nad planem, dawać objaśnienia.
Czynił to w sposób zgoła dziwny, jakby myślami był gdzieś daleko. Milknął raz po raz, nadsłuchując i podnosił głowę. Gdy weszła szafarka z wazą grogu i szklankami na tacy, zwrócił się do niej i rzekł:
— Zdawało mi się, że pani dzwoniła...
— Tak! Kazała przyprowadzić na górę Rolfa. Był w kuchni, a jaśnie pani kazała...
— Dobrze... dobrze... — przerwał jej i zarumiennił się po uszy — Proszę też dołożyć drzewa na kominek! — dodał pospiesznie.