Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/314

Ta strona została przepisana.

czyniąc ją widzialną każdemu oku i namawia ją, by poszła na kiermasz w pobliskiej karczmie, gdzie będzie napewno Król-Dzień.
Znowu muzyka.
Dziewczyna leży nagusieńka, nimfa ubrała się w jej suknie i w tej chwili zaczynają ponownie elementale lasu, chmur i fal nucić przedziwnie słodko (albowiem jest to liryzm wód słodkich, nie morskich):

Cichy szept fali

Płynie z oddali,
Kroczą ku ziemi
Stopki srebrnemi,
Idą z zaświatu

Przyjrzyć się kwiatu...

Petersen przestał czytać. Powóz zajechał przed dom i za chwilę usłyszał w sieni głos Lindemarka. Niedługo poproszono go do kolacji. Pani domu zeszła na dół i powtórzyła się wiernie wczorajsza scena. Nie troszcząc się o gościa, karmiła psa, rzucając mu prosto w paszczę najlepsze kąski.
Po kolacji kandydat wrócił do salonu, a Lindemark udał się do gabinetu na konferencję z karbowym.
Pani Lindemark usiadła w fotelu pod lampą, a Petersen ulokował się naprzeciw niej, starając się nawiązać rozmowę.
Pani domu wspomniała wyrazy zachwytu nad jej ojczyzną i spytała, czy przebywał tam przez czas dłuższy.
— Wyznaję, że nigdy tam nie byłem! — powiedział, — ale ciotka moja spędziła tam młodość i nie miała dość słów pochwały dla Vejli i jej mieszkańców.