Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/315

Ta strona została przepisana.

— Musiała tedy opowiadać także o moim dziadku. Był on swego czasu najwybitniejszą osobistością w tem mieście.
— A jakie było, pozwolę sobie zapytać, nazwisko dziada łaskawej pani?
— Kapitan Jungę. Zwano go zresztą popularnie „korsarzem“.
— Dziad łaskawej pani nie był oficerem?
— Nie. Posiadał własny statek. Była to wprawdzie niewielka jego szkuta, ale objechał na niej dwa razy ziemię wokoło, a o ile wiem, przeżył mnóstwo romantycznych przygód i przedsiębrał rozliczne tajemnicze rzeczy. Nazwisko jego łączono nawet z handlem niewolnikami na „Wybrzeżu Złotem“. W każdym razie był to człek śmiały aż do zuchwalstwa i miał szalony temperament. Bawiły mnie miny przerażonych kołtunów, ile razy wspomniano kapitana Jungę.
Kandydat spostrzegł się, iż wybałusza ślepie, słuchając tych słów. W osłupienie wprawił go dumny wyraz twarzy pani Lindemark, pyszniącej się tą parantelą. Po chwili wrócił do salonu Lindemark, a pani domu powiedziała: dobra noc i poszła do siebie.
Niezadługo udali się na spoczynek. Lindemark dobył zegarka i z wiejską otwartością oświadczył, że już późno. Uciszyło się w całym domu. Z suteryny dolatał tylko klekot drewnianych sabotów dziewcząt służebnych. Zatrzaśnięto z łoskotem jakieś drzwi i wszyscy poszli spać.
Petersen znalazłszy się w swoim pokoju, chciał spuścić storę. Ale popadł w zadumę na widok księżyca który wynurzył się ze zwału chmur na wschodzie, Z okna widać było ogród z nędznemi krzewami, osłonionemi wysokim wałem od wiatru. Spełniła się