Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/318

Ta strona została przepisana.

chce ode mnie ten szaleniec? Wylazł prędko z łóżka, zarzucił zaś na siebie i otwarł okno ostrożnie, by kogoś w domu nie zbudzić.
Wiatr wpadł do pokoju, zgasił jednę świecę w kandelabrze i wzdął firanki niby żagle.
— Czyś się pan przeraził, młodzieńcze? — spytał porucznik zcicha — Przepraszam! Przechodziłem przypadkiem mimo dworu i zobaczyłem światło w pańskim pokoju. Przyszło mi na myśl, że nadarza się sposobność przeproszenia pana za me wczorajsze zachowanie się. Wyznaję szczerze, żem coś troszkę pił za dużo. To się zdarza w najlepszych sferach... nieprawdaż? To też sądzę, że nie ubliżę memu honorowi oficerskiemu, jeśli wyrażę człowiekowi nauki, jakim pan jesteś, słowa ekskuzy. Leżał pan sobie i studjował... nieprawdaż?... Dzieło naukowe niezawodnie. Mam nadzieję, że przebaczy pan człowiekowi w pewnym wieku... Kandydat był zmieszany wielce. Nie wiedział co zrobić, by go skłonić do zakończenia wizyty.
— Jakże się panu tu podoba?... Ha... prawda, młodzieńcze, że pani Lindemark to osoba niezwykłe pociągająca... Tak... tak... oczy panu poprostu błyszczą... Winszuję... winszuję! Usta pańskie, oczywiście zamknięte są na siedm pieczęci... Honor kobiety... rozumiem to doskonale. Ale rozgospodarowałeś się pan już... prawda? Ha... czegóż nie dokaże powabny uśmiech... potajemny uścisk dłoni... Nie bój się pan, nie będę cię przywodził do niedyskrecji. Przytem... prawdę powiedziawszy, straciłem już upodobanie do tej zabawki w kotka i myszkę, jakiej się oddają ludzie. Jest nudna. Kobiety są dla młodych przeznaczone. W moim wieku wypada myśleć o innych sprawach. Wielka kwestja życia i śmierci domaga się