Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/32

Ta strona została przepisana.

się ubrać w jedwabną suknię! Chcę cię koniecznie ujrzeć w całym blasku!
— I cóż ci z tego przyjdzie, Arnoldzie? Nie, nie... Jestem stara... pomyśl tylko sam! Cóż na to powiedzą dziewczęta?
— Dziewczęta?
— Tak. Cała wieś będzie jutro o tem gadała!
Proroctwo to ochłodziło nieco jego zapał. Widział już w duchu nauczyciela Soerensena, kolportującego nowinę ze złośliwemi dodatkami i uwagami. Ale właśnie ta myśl podnieciła go jeszcze bardziej.
— Niech sobie gadają! — powiedział — Cóż nas to może obchodzić? Zresztą chłopi zwykli w tej okolicy urządzać maskarady w Zapusty! Dalejże, ubierajmy się oboje i upiększajmy co sił!
— Nie, Arnoldzie! Nie uczynię tego! Suknia będzie zresztą oczywiście za ciasna na mnie, niemodna i zupełnie nieodpowiednia!
— Cóż to szkodzi? Czyż udajemy się na bal do radcy komercjalnego.
— Jest bardzo dekoltowana!
— Tem lepiej! Najpiękniejsza jesteś i tak w owej bladoróżowej jedwabnej sukience, którą ci uszył sam Stwórca... Au!
Uderzyła go silnie po uchu.
— Cicho bądź! Cóż to za głupstwa!
Roześmiał się, objął ją powyż kolan, podniósł.
— To szaleństwo... Arnoldzie... to szaleństwo! — powtarzała fikając nogami. Ale, nie broniąc się na serjo, dała się nieść w kierunku sypialni — Czyście oba dostali bzika?
Nagle postawił ją na ziemi i odskoczyli od siebie. Skrzypnęły drzwi jadalni i wpełzła ponownie z głuchym