Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/323

Ta strona została przepisana.

— Nie wiem jaki masz cel mówiąc mi to wszystko. Wszakże mnie to wcale nie obchodzi. Idź do Steensen, jest twą powiernicą, a przytem lubi namiętnie plotki.
— To nie są plotki. Karbowy potwierdził słowo w słowo co mówiła Birta rybaczka.
— Tedy wierzysz karbowemu? Obawiam się, że poufałość twa wkrótce znuży służbę. Dość się nią już chyba nadelektowano.
— To rzecz moja. Honor mój nie ucierpi przez to, zaręczam ci. Uważam za konieczne, byś wiedziała jakim człowiekiem jest Hacke. Chlubił on się zawsze, że uczęszcza do lupanarów w Aalborgu, a oto dziś włamał się do cudzego domu w zamiarze gwałcenia bezbronnych dziewcząt. Cóż ty na to, Astrid?
— Nic! Nie pojmuję jeno, że ty właśnie... ty możesz mi o tem opowiadać. Mówisz: gwałcić? Jeśli chcesz wiedzieć co myślę, to dowiedz się, że stokroć chętniej przebaczę winę mężczyźnie, który bierze kobietę przemocą, niż temu, który póty żebrze, skomli, tacza się u stóp, aż ulegnie pod wpływem litości.
— Ho... ho... ho... cóż za górnolotne słowa? Do tegoś więc doszła? Powiedz, Astrid, czemże się to skończy? Wiem, że ci na mnie nie zależy, że z zupełną obojętnością wystawiasz mnie na pośmiewisko ludzi, ale winnabyś pamiętać o dzieciach naszych! Czyż Kaj i mała Ingeborga mają ponieść...
— Nie wspominaj o nich! — krzyknęła.
— Ha... sumienie się odzywa, Astrid!
— Nieprawda! Mówiłam ci już tysiąc razy, że nie ponoszę żadnej za dzieci odpowiedzialności. Nie pragnąłem nigdy by przyszły na świat. To są dzieci twoje... nie moje!
— Cóż to znaczy?