że od samego obiadu siedzi przed lustrem. Petersen zawahał się, widząc gospodarza we fraku i białym krawacie, ale Lindemark wyperswadował mu te ceregiele, dodając że pewnego razu zjawił się niespodzianie na balu gość w ubraniu myśliwskiem i nikt mu tego, jako przejezdnemu nie wziął za złe. Nie będzie przytem żadnych wspaniałości, ludzie schodzą się tutaj wyłącznie poto, by razem popić i najeść się.
Nakoniec ukazała się pani domu, a kandydat otworzył usta ze zdumienia. Z surowej matrony średniowiecznej przemieniła się w obnażoną napoły damę światową w jasno-błękitnej, jedwabnej sukni. Przebiegła szybko, zostawiając za sobą odór żelazka i perfum, włożyła futro wygrzane poprzednio przez mamsel Steensen i wsiadła do karety. Opatrzywszy się dobrze na drogę, pojechali.
Jazda trwała około godziny, a przez cały czas nie padło niemal słowo. Pani Lindemark zajęła główne siedzenie sama, pod pozorem ochrony sukni i przybrała tak niedostępną minę, że młodzieńcowi zamarły na ustach wyrazy. W podniesionym kołnierzu futra, blada, milcząca, z uróżowanemi wargami i szaremi oczyma przywodziła na pamięć wilczycę zamkniętą w klatce ogrodu zoologicznego. Zupełnie tok jak ona siedziała cicho, obojętna na spojrzenia ludzkie, snując krwawe marzenia bojów po ciemnych, przepastnych lasach.
Lindemark silił się na spokój i patrzył przez okno, ale Petersen czuł jego zdenerwowanie, przejawiające się zresztą w ustawicznym ruchu rąk.
— Cóż za straszny los! — myślał i doznawał przeraźnego uczucia, że w powozie siedzi czwarty, niewidzialny pasażer... śmierć! A wszystko działo się
Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/327
Ta strona została przepisana.