— Hm... — postanowiliśmy ukarać winnego, ale nie chcieliśmy mieszać naszych nazwisk w tę paskudną sprawę. Czując, że jesteśmy rzecznikami ogółu uczciwych obywateli, donieśliśmy, przy sposobności wydziałowi bezpieczeństwa publicznego w mieście obwodowem o całej sprawie...
— Już więc się stało?
Johansen obejrzał się ostrożnie, a widząc stojącego opodal gościa ze stolicy, zniżył głos.
— Pewien członek naszej gminy, mniejsza o nazwisko, miał interes w policji, przeto przy sposobności zwrócił uwagę naczelnika na postępowanie pana Hacke, który jest rozsadnikiem zgorszenia w całej okolicy.
— I ma pan nadzieję, że to poskutkuje?
— Oo... mam jak najlepszą nadzieję. Koniecznem jest położyć koniec temu. Młodzież się psuje... kobiety nawet... sam pan to wie chyba najlepiej...
Kandydatowi przeszkodzili w tej chwili dwaj panowie, którzy się doń zbliżyli. Z jednym z nich rozmawiał już przedtem. Był to nauczyciel domowy Hansena, wesoły, gruby eks-akademik. Zaliczał się do typu wykolejeńców, którzy złapawszy raz tak zw. guwernerkę w odległych okolicach Jutlandji, marnieli po zamożnych domach, nie mogąc się wyrwać, czy nie chcąc wracać do nędzy, długów i pracy w stolicy. Mieli tam dobre jadło, ciepły kąt pod piecem, oraz schronisko przed wierzycielami.
Bujna, ciemna broda pana Langnera zaczynała już siwieć potrochu, a cała pochylona nieco postać, przybrana w wyświechtany frak z krótkiemi rękawami, czyniła wrażenie przykre. Trudno było się domyślić, że człowiek ten miał kiedyś styczność z nauką. Resztkę duchowego życia zdradzała melancholja, czająca się
Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/330
Ta strona została przepisana.