narodowym kurom i niechże staną się błogosławieństwem naszej kochanej, starej Danji! Kikeriki!
W tej chwili rozległo się klaskanie. To gospodarz wzywał do stołu, zalecając panom prowadzić swe damy na miejsce przeznaczone. Od chwili już goście niecierpliwili się, to też pan Hansen postanowił nie czekać na przybycie porucznika i lekarza obwodowego, ale kazał podawać.
Petersenowi dostała się mała, arogancka wychowawczyni dzieci z sąsiedniego dworu, zadzierająca pyrkatego noska w sposób objawiający niezadowolenie. Było mu to bardzo na rękę. Zostawił ją na niepodzielną własność siedzącemu z drugiej strony biesiadnikowi, sam zaś zatopił się w obserwowaniu.
Ale nie zostawiono go długo w spokoju. Gdy jedzenie i napoje rozruszały gości, zaczęto ze wszystkich stron przypijać doń. Kiedy ów krótkoszyjny agrarjusz poprosił o „zaszczyt“ trącenia się z nim, a przytem w groźny sposób zażądał by wypił do dna, zrozumiał że chcą go upić. Odtąd tedy podnosił szklankę, nie tykając napoju, a chociaż oburzył tem wszystkich wokoło, pozostał nieugiętym. Było mu zgoła obojętne co o nim pomyślą te wszystkie krasę byki. Im głośniej się zachowywali podcięci biesiadnicy, tem stawał się trzeźwiejszym i tem mniej sobie robił z pustej gadaniny i pyszałkowskich przechwałek otoczenia.
Spoglądał raz po raz ku siedzącej na miejscu honorowem przy gospodarzu pani Lindemark. Zachowywała się podobnie jak on. Z szablonowym uśmiechem słuchała dowcipów, a słuch wysłała na zwiady daleko, czekając rychło rozlegną się jego kroki. Ale czas mijał, a pan Hacke nie przychodził. Rysy pani Lindemark
Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/332
Ta strona została przepisana.