Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/336

Ta strona została przepisana.

— To dziwne! Wszakże na Adonisa nie wygląda!
— Ach! Widzę, że pan się wcale nie rozumiesz na miłości, młodzieńcze. Skoro serce damy jest raz do wynajęcia, to pakuje się weń pierwszy lepszy lokator. Zresztą ona i Hacke nie zamienili dotąd ze sobą nic poza kilku tuzinami słów.
— Jakto?
— Hm... rzecz prosta, drogi przyjacielu! Brzmi to dziwnie, ale tak jest. Człowiek światowy jak Hacke bywa zawsze, gdy przyjdzie co do czego, nieśmiały i płochliwy jak chłopiec podczas konfirmacji. Stoi pod ścianą, nic nie gada, kręci brodę, łypie oczyma i miota płomienne spojrzenia. Gadać umie jeno przy kieliszku, w towarzystwie męskiem.
— Proszę pana! Jeśli znają oboje swe uczucia, to czemuż poprostu nie wezmą państwo Lindemark rozwodu i... nie położą końca całej sprawie. Jeśli zaś Lindemark nie chce, to czemuż Hacke nie porwie jego — żony?
— Uchowaj Boże! W cóżby się obróciła cała nasza zabawa? Zanudzilibyśmy się na śmierć! Nie! Jest dobrze tak jak jest. Przytem, na djabła się kochać czule, gdy jeno pustki w szkatule. Pan Hacke nie jest zgoła podobny do trezoru bankowego. Gdyby przyszło do rzeczy, pani Lindemark kiepskoby na tem wyszła. A tego nie lubi, bowiem potrochu miłuje dostatki i nie zdecydowałaby się na miłość w sosie studziennym... Niee! To są takie sobie miłostki dla zabawy! Pocóż brać wszystko zaraz na serjo?... Mówię z doświadczenia...
Petersen wyraził zdziwienie, że pani Lindemark nie posiada majątku osobistego. Wszakże jest wnuczką