Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/337

Ta strona została przepisana.

awanturnika, który przebywał na Wybrzeżu Złotem i zebrał ogromne skarby.
— Ho... ho. więc i panu, widzę, opowiedziała tę bajdę!... Paradna baba!
— Jakto? Więc to kłamstwo?
— Noo... słowo użyte przez kochanego pana jest może nieco za jaskrawe! Powiedziałem: paradna baba! To są, uważasz, kolego, orle marzenia kanarka w klatce. Dziad pani Lindemark był w samej rzeczy dzielnym marynarzem i woził węgiel z Anglji. Pochodzę z Velji i znam tę rodzinę. Ojciec był biednym nauczycielem, zaś matka i siostry mieszkają dotąd w tem mieście. Mają sklepik z haftami. Niee... Bogatą nie zostanie do stu tysięcy djabłów, zanim nie zamorduje męża, do czego zresztą może dojść... oo... może... może!
Petersenowi zrobiło się słabo.
— Czy pan sądzi naprawdę...?
— Oczywiście, zupełnie naprawdę! — zatrząsł nim gruby, rozgłośny śmiech, od którego poruszyło się sadło na karku — Hi... hi... któż to wie zresztą... u nas wszystko możliwe! Zeszłego roku pewna wieśniaczka zadusiła męża podwiązką, bo chciała wyjść za parobka... No, ale ona nawykła podrzynać kury i jagnięta... a to różnica... wielka różnica.
Przerwał im rozmowę jakiś młodzieniec, który nadbiegł szybko z salonu. Od chwili panowało tam już milczenie dziwne, którego nie zauważyli. Cisza po rozgłośnej wrzawie sprawiła przeraźne wrażenie.
— Czy pan wie co się stało? — spytał młody człowiek Langnera.
— Cóż takiego?