Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/338

Ta strona została przepisana.

— Podobno aresztowano Hackego. Siedzi pod strażą we własnem mieszkaniu. Jutro zabierze go policja do więzienia...
— To kłamstwo!
— Właśnie przybył doktor Krammer. Posłuchaj pan co powiada.
Lekarz obwodowy przywiózł nowinę osobiście. Zjawił się właśnie w gabinecie i zaraz otoczyli go zwartem kołem mężczyźni, zasypując pytaniami.
— Prawda... szczera prawda! — zaręczał kilku młodzieńcom, którzy oponowali — zresztą sam uważałem od dawna Hackego za dojrzałego do domu obłąkanych. Jest niepoczytalny. Dość wspomnieć to co zrobił onegdaj w gospodzie. Strzelał bez powodu w pokoju. Takie pomysły mogą przyjść jeno warjatowi do głowy. Biorę odpowiedzialność za swoje słowa?
— Aa... to wielka szkoda! — zauważył krótkoszyjny agrarjusz — Hacke to jednak kapitalny chłop?
Rozpoczęła się gadanina, spierano się, kłócono, przytakiwano, przeczono, a nieszczęsny porucznik nie wiedział, że przez niego utworzyły się dwa obozy towarzyskie.
Wieść o aresztowaniu rozniosła się niebawem, po wszystkich pokojach, wywołując przykre wrażenie. Z jadalni uprzątnięto stoły, pozostawiając jeno fortepian w rogu pokoju i kilka młodych par puściło się już w pląsy. Ale gdy się dowiedziano o wypadku, przerwano zabawę i pary zjawiły się w salonie. Oczy wszystkich zwróciły się na panią Lindemark. Siedziała przez chwilę pod tym ogniem, potem zaś wyszła pod jakimś pozorem do buduaru pani domu. Szeptano sobie, że była blada jak ściana.