Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/339

Ta strona została przepisana.

Pod jednem z okien siedział Lindemark i bębnił palcami po desce. Drugą ręką objął kolana, ale ręka ta drżała strasznie. Spokojny zazwyczaj i obdarzony silną wolą człowiek nie mógł się teraz opanować.
Pośrodku pokoju stał nauczyciel Johansen z miną niewiniątka i gładził sobie brodę. Kiedy się doń zbliżyli inni, wyraził głęboki żal, że do tego doszło z biednym porucznikiem.
— Idzie o to, czy Hacke zniesie spokojnie areszt! — ozwał się ktoś — Bardzo o tem wątpię!
— Ano, pokaże się! — oświadczył inny.
Kilka młodych dziewcząt szeptało, objąwszy się w ramiona. Wypadek zaabsorbował je całkiem. Mimo, że starsi, a zwłaszcza kobiety miotały gromy na panią Lindemark, młode pokolenie stało po jej stronie i dziewczęta przejęte były bardzo tragicznym losem porucznika i jego ubóstwianej.
Służąca zbliżyła się do Lindem arka i szepnęła mu kilka słów, Skinął głową, w stał i zaczął szukać swego gościa.
— Proszę przebaczyć, — powiedział — że przerywam panu zabawę, ale żona moja pragnie wracać. Czuje się znużoną, a godzina już i tak późna.
Reszta także wybierała się w drogę. Nastrój zabawy przepadł zupełnie, a wszyscy zapragnęli znaleźć się u siebie. Daremnie Hansen i żona jego usiłowali zatrzymać gości, domagano się gremjalnie by zaprzęgano.
Pierwsza zjawiła się, ubrana w futro, gotowa do drogi, pani Lindemark. Była jeszcze blada i oczy miała podkrążone. Mimo to zauważył Petersen, że