Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/34

Ta strona została przepisana.

drobne podarunki z narzeczeńskich czasów, a wkońcu najdrogocenniejsza rzecz z całej wyprawy, różowa, jedwabna suknia, przybrana koronkami. Ema miała ją na sobie po raz pierwszy i ostatni podczas rodzinnego przyjęcia tuż przed weselem.
W pierwszym roku małżeństwa często uciekała się do tych klejnotów swoich podczas długich i niezapełnionych niczem godzin samotności, gdy Arnold zajęty był swą praktyką. Siadywała na brzegu wysuniętej szuflady i, oglądając jedną rzecz po drugiej, oddawała się marzeniom i rozmyślaniom. Czasem przywdziewała nawet piękne stroje i przystrajała włosy kwiatami i biżuterją. Zabawiała się w ten naiwny i sentymentalny sposób, z którego w czasach późniejszych śmiała się sama serdecznie.
Miała też niedługo inne zajęcia i myśli, a szufladę, zajęły rzeczy realniejsze i praktyczniejsze. Nie wyszła jej z pamięci dotąd owa radykalna przemiana, której uległa duchowo podczas ciąży. Od tego, co — przeminęło, zwróciła się ku przyszłości. Z każdym rokiem musiała opróżniać szuflady z niepotrzebnego balastu, by znaleźć miejsce na garderobę dzieci.
To też sukni nie było na dawnem miejscu. Schowana w wielkie pudło, stała na szafie z bielizną, a gdy ją Ema zdjęła i rozłożyła, porzuciła niezwłocznie myśl włożenia na siebie dawnej, galowej szaty i postanowiła nie brać żadnego udziału w głupstwie, zainscenizowanem przez dziwnego gościa.
Męstwo uleciało również z duszy Arnolda. Samo zdjęcie szlafroka i szukanie wizytowego stroju otrzeźwiło go w znacznym stopniu. Nie sposób jednak było cofać się w rozpędzie, przeto chcąc podniecić samego siebie, zaczął burczyć na żonę. Popędzał ją, by się spie-