Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/340

Ta strona została przepisana.

odczuwa doskonale wrażenie jakie sprawia, że lubuje się tą ciszą, która jej towarzyszy, gdy idzie ku powozowi. Była w niej jakaś teatralna poza i coś jakby duma. Z zupełną świadomością żegnała się, rozdając uściski dłoni, stosownie do stopnia nienawiści stars7ych dam i sympatji młodych. Znalazłszy się przed lekarzem, zmierzyła od stóp do głowy jego krągławą figurę, a potem odwróciła się plecami i odeszła bez pożegnania.
Niedługo siedzieli znowu w powozie, jadąc do domu. Milczeli. Petersen nie śmiał oddychać, by nie zdradzić swego wzburzenia. Dostrzegł jak pani Lindemark odepchnęła rękę męża, kiedy jej chciał pomóc przy wsiadaniu, potem zaś odsunęła się odeń w powozie jak najdalej.
Zrazu było ciemno, w pewnym jednak momencie blask księżyca padł niespodzianie na twarz pani Lindemark. Siedziała z podniesionym kołnierzem futra, a oczy jej, istne oczy wilczycy, sypały zielone skry. Wyglądała tak dziko, że biedny kandydat zadrżał ze zgrozy. Wydało mu się, że sięga spojrzeniem do dna jej duszy, że widzi plany mordercze, z któremi igra bezsilnie, że zemsta krąży wokoło jej serca jak kot wokół zbyt gorącego jadła.
W godzinę potem znaleźli się przed domem, a gdy znużony straszliwie i wyczerpany Petersen znalazł się w swoim pokoju, zobaczył ku niezmiernemu zdziwieniu swemu list na stole. Musiał nadejść pocztą, ale nie był nadany w Kopenhadze i na adresie widniało nieznane zgoła pismo.
Otwarł kopertę i drgnął, ujrzawszy podpis Hackego, ozdobiony mnóstwem zakrętasów.