Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/348

Ta strona została przepisana.

bezżennością, przeto nie posiadam rogów, jestem nauczycielem prywatnym, piszę podręczniki szkolne, a przytem pracuję potrochu w jednej z bilbjotek stolicy.
Pewna grupa ludzi czytających wie także, iż poza owemi zajęciami pozwoliłem sobie wsadzić trzy grosze do skarbony literatury nadobnej, czego mi dotąd przebaczyć nie mogą poeci-urzędowi z bożej (i recenzenta) łaski. Oto co uważam za konieczne nadmienić o sobie, co do reszty zdając się na łaskawą pobłażliwość i bezkrytyczność publiczności.
Cóż jeszcze dodać do mej biografji? Jeśli ktoś z państwa stale mieszka w Kopenhadze, to może widzieć co ranka o 9-ej godzinie jegomościa w okularach, pędzącego spiesznie ulicą Klasztorną z parasolem i paczką zeszytów pod pachą. To jestem ja... i idę do szkoły. Jeśliby się zdarzyło komuś z państwa zajść około południa do Królewskiej Bibljoteki celem pożyczenia książki, to zastanie tam kilku ogłupiałych funkcjonarjuszów, którzy gapią się, nie wiedząc o co idzie. Najgłupszy z nich... to ja! Jeśliby się któremuś z zacnych czytelników zdarzyło spóźnić do domu, to przechodząc nocą opustoszałą i czarną ulicę Północną, zobaczy na poddaszu pewnego domu oświetlone okno... To znowu ja tam siedzę i skrobię sobie i marzę o nowem pokoleniu, obdarzonem temperamentem i namiętnościami, miast historji, które nie będzie, jak my igrało z uczuciami i ideami niby dzieci, ale im się odda i bez drżenia da się orłom tym ponieść na wyże niesiężne. Tak, to ja... magister Glob... Siedzę sobie nad herbatką i przyczyniam się do powstania owych gigantów jutra... przez poprawianie wypracowań szkolnych, układanie katalogów, a także spisywanie różnych opowieści