tym samym łagodnym tonem — wiem, że nie jestem panem domu. To też zrobiłem tylko propozycję. Mam przytem pewność, że pani doktorowa zgodziłaby się na to chętnie. Proszę tedy bardzo zrobić co powiadam. A może jest w domu jakieś piękne naczynie srebrne lub porcelanowe, waza, lub coś podobnego... Proszę je w takim razie użyć do przybrania stołu...
— Nie wiem co się tu dzieje! — zawołała stara Anna z wściekłości i coraz to większego strachu blisko płaczu — Hola!... Nie chcę przykładać ręki do takich rzeczy!
Zerwała ze siebie fartuch, rzuciła go na stołek kuchenny, wytoczyła się do swej izdebki i zatrzasnęła za sobą drzwi z łoskotem.
Nieznajomy wzruszył ramionami.
Potem skinął na pomocnicę, która skryła się w kąt za piec piekarski. Była to piętnastoletnia dziewczyna o różowych policzkach, jasnych włosach i bladoniebieskich naiwnych, a wesołych oczach.
— Chodźno do mnie, dziecino! — powiedział nieznajomy przychlebnie.
Usłuchała natychmiast, jakby uległa hypnozie. Podeszła doń i stanęła, podniósłszy głowę, a opuszczając wzdłuż ciała ręce, niby uczennica w obliczu nauczyciela.
— Chodź ze mną do pokoju. Nakryjemy razem stół. Ale musimy się sprawiać cicho, ani mrumru, rozumiesz? Pokażno mi przedtem co masz na nogach.
Jak na komendę wystawiła przed siebie nogę i pokazała, że odziana jest w samą pończochę.
— No dobrze! — zawyrokował — Ale nie wolno nic mówić! Pamiętaj sobie. To będzie wielka niespodzianka... rozumiesz? Czekajże! Jak ci na imię?
— Abelona.
Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/36
Ta strona została przepisana.